wtorek, 25 sierpnia 2015

Jason Hunt, THORNister na plecy i do szkoły marsz!




Wciąż jeszcze można powiedzieć, że swoją premierę odbywa właśnie mocno wyczekiwana przez wielu powieść motywacyjna napisana przez Tomka Tomczyka (aka Jason Hunt, Kominek) zatytułowana tajemniczym zwrotem THORN. Skoro książka ta zyskała taki rozgłos w internecie jeszcze przed ujrzeniem światła dziennego, to skusiłem się na tą pozycję i ja. A co tam, rzuciłem groszem i zamówiłem egzemplarz w przedsprzedaży. Nie dlatego, że byłem na nią jakoś specjalnie nagrzany (no a już z pewnością nie tak jak sam Kominek), lecz z czystej ludzkiej ciekawości jakie to nauki ma dla nas Jason Hunt.

Muszę w tym miejscu przyznać, że miałem okazję posłuchać autora THORNa osobiście podczas tegorocznego Blog Conference Poznań, gdzie w czasie swoich wystąpień dość szybko przekonał mnie do swojej retoryki, a jednocześnie zaskoczył swobodą wypowiedzi i niezwykłą łatwością utrzymywania uwagi słuchaczy. Dał się poznać jako ktoś, kto niby nieświadomie, niepozornie, ale jednak skutecznie potrafi wykreować siebie na gwiazdę. Już jego poprzedni blog był najpopularniejszym w Polsce (tak przynajmniej sam go sprytnie określał). Dlatego nie mogłem odmówić sobie tej „przygody”, jaką z pewnością było zapoznanie się z jego prozą.

Książkę strawiłem w zasadzie parędziesiąt godzin po rozpoczęciu wysyłki egzemplarzy zamówionych w przedsprzedaży, to znaczy w czasie kiedy w internecie pojawiały się już pierwsze, pisane na gorąco recenzje, m.in. na Spidersweb, czy też u Pawła Opydo. Uznałem jednak, że sam powstrzymam się od pochopnej oceny, ponieważ książka budzi na tyle skrajne emocje, że lepiej pozwolić ideom i historiom z niej wyczytanym pełniej rozkwitnąć w mojej głowie, przemyśleć je i dopiero zrecenzować. Minęło nieco czasu, no i oto stoi mi… oj, przychodzi mi tutaj stanąć i powiedzieć co sądzę.

Zabrzmi to z pewnością niemiło, ale słowo „przygoda” moim zdaniem powinno w przypadku THORNa padać raczej w tonie ironicznym. Nie dość bowiem, że historia opowiedziana przez pierwszoosobowego narratora jest, delikatnie mówiąc, banalna, to w dodatku bardzo krótka.

Co do pierwszego zarzutu, to być może zabrzmi to jak nietypowy spoiler, ale odnoszę wrażenie, że jest w THORNIe coś z „Mariny” C. R. Zafóna, coś z „Wakacji z Duchami” A. Bahdaja, albo może z „Alchemika” P. Coelho, oraz nieco z poradników motywacyjnych R. Kiyosaki'ego. Zatem nic nowego. To wszystko już gdzieś było. Nic mnie nie zaskoczyło. Co więcej, nie chciałbym tutaj popadać w jakieś skrajne malkontenctwo, ale już na pierwszy rzut oka widać, jak bardzo różniące się przykłady wymieniłem. Połączenie ich w jednej powieści wydaje się zadaniem nie tyle karkołomnym, co bezsensownym. Czytając THORN odnosimy wrażenie, że poznawana historia jest jakby na siłę przygodowa, na siłę moralizatorska, tudzież motywacyjna, no i jeszcze jakby na dojebanie do kominka... ups, pieca, na siłę filozoficzna. Poza tym nie wiem czy zauważyliście, ale trochę słabo, że moje skojarzenia odnoszą się w dużej mierze do książek przeznaczonych dla młodzieży… No, chyba że taki z założenia miał być target.

Odnosząc się do objętości literackiej to tutaj też większość czytelników spotka zawód. Lekturę kończymy w zasadzie po 4-5 godzinach relaksacyjnego czytania, mimo iż trzymamy w ręku ponad dwie trzecie ryzy. Gdyby nie co prawda dość oryginalny, ale jednak dziwaczny skład tekstów, śmiem twierdzić, że THORNa można byłoby zamknąć na 150-ciu stronach. Byłaby to więc raczej taka grubsza broszurka.

Ponadto sposób redagowania poszczególnych fragmentów tekstu osobiście wydał mi się nieco uwłaczający mojemu alfabetyzmowi. Nie lubię, kiedy z góry wytłuszcza mi się to, co rzekomo ma być clou. Może nie jestem Einsteinem i gdybym zechciał któregoś dnia zgłębić teorię względności, to zdecydowanie fajniej byłoby mieć ją w jakiś sensowny i czytelny sposób rozpisaną, ale w takiej książce jak THORN pewne złote myśli autora wolałbym odkrywać sam. Nie mówiąc już o istotnych wątkach fabularnych, które tutaj podkreśla się czytelnikowi jakby był wyposażony w intelekt – bez urazy – ameby.

Niewątpliwym faktem jest, że wydanie w twardej oprawie wygląda elegancko, jednak osobiście wychodzę z założenia, że nie ocenia się książki po okładce. Dlatego moja nota niestety nie będzie pozytywna pomimo tego, że dzieło Tomka czytało mi się z pewnym podnieceniem, może i zazdrością, ponieważ sam chciałbym kiedyś napisać i wydać choćby coś takiego, tak dla własnej satysfakcji. Ale napisać! Czytać natomiast wolę książki inne: jeśli fabularne, to zdecydowanie bardzie wielowątkowe i zaskakujące; jeśli motywacyjne, to dające mojemu ego znacznie większego kopa. Zawsze natomiast nie tyle piękne z okładki ile z przesłania. Tutaj tego zabrakło. I w mojej ocenie nie jest to wina braku umiejętności, czy doświadczenia autora, lecz zastosowanej formy. Bo jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego.

Dobrze, że rok szkolny niebawem się zaczyna. Być może wszystkie te uwagi Jason Hunt spakuje do swojego THORNistra, uda się do Szkoły Pisania Naprawdę Dobrych Powieści i jeszcze mi udowodni, że nie napisał tej książki tylko dla hajsu, lecz po to by postawić pomnik trwalszy niż… no, chociażby gliny. Tylko musi wykupić naprawdę szybki kurs, bo kolejna część THORNa trafi do druku ponoć już za kilka miesięcy.

2 komentarze:

  1. Próbowałam przeczytać i zrezygnowałam. Nie znam tekstów Kominka i po innej jego książce odniosłam jedno, niezbyt pozytywne wrażenie: ten koleś ma zbyt duże ego, szczególnie że guru to on nie jest. Rzuciłam w kąt i THORNa, i jakąś inną książkę-której-tytułu-nawet-nie-pamiętam. Szczególnie irytowała mnie zmiana jednostek. Raz kilometry, raz mile. I to w małym odstępie zdań. Tomczyk chciał zaserwować powieść niczym zza oceanu... Szkoda, że to dobrze napisane gówno, którego na półce nie warto trzymać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja aż tak źle tej książki nie oceniam, bo jestem świadomy, że wielu osobom się ona spodoba. Historia jest banalna, ale są tacy, dla których będzie to najbardziej szalona przygoda życia. Zgodzę się jednak, że to takie gówno mocno przypudrowane auto-zachwytem samego autora. No cóż, reklama, nie ważne jaka, była, jest i będzie dźwignią handlu, albo raczej - jak to ma w tym przypadku miejsce - pierwszym klockiem domina popytu.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli też masz na ten temat jakieś przemyślenia, podziel się nimi w kmentarzu.