czwartek, 6 sierpnia 2015

Dlaczego o milionerach wypowiadamy się z żalem dupy?


Pierwszy post będzie szary jak ten blog. Może nie jest to najlepszy temat na premierowy post, zwłaszcza że inspirowany ostatnimi, bądź co bądź smutnymi wydarzeniami związanymi z nieoczekiwaną śmiercią najbogatszego Polaka w historii, Jana Kulczyka. A może okaże się, że śmierć w pierwszym akcie, niczym u Hitchcocka to jedynie przedsmak wielkich emocji na tym blogu. No cóż, kuriozalnie mówiąc – pożyjemy, zobaczymy! Zatem siadamy w fotelach, zapinamy pasy i startujemy.

Rozmowy o bogatych zawsze prowadzimy chętniej niż o biednych. Problem w tym, że nie wiadomo dlaczego o wszystkich tych, którzy mają dużo więcej niż my mówimy jak o złodziejach, albo przynajmniej malwersantach. Kiedy w ubiegłą środę polskie media podały info o śmierci Kulczyka, a najbardziej wpływowi politycy z nieukrywanym respektem dla zmarłego (no cóż – siedząc w tej branży na pewno znali się [i swoje portfele] na wylot) zapowiadali swój udział w poznańskich uroczystościach pogrzebowych, w mieszkaniach wszystkich tych, którzy zarabiają circa średnią krajową lub mniej zaczęto zarzucać niepotrzebny rozmach w przygotowaniach ostatniej drogi miliardera.

Ktoś z moich znajomych, jakby na dowód stereotypowego myślenia Polaka, jęczał:
1. „dorobił się na lewym nabywaniu polskich spółek za bezcen i sprzedawaniu ich obcemu kapitałowi”,
2. „płacił podatki za granicą, a teraz robią z niego symbol i wielkiego mecenasa polskiego rozwoju gospodarczego”.
A potem dodał z zaciśniętymi od żalu pośladkami:
3. „a poza tym pierwszy milion dostał od ojca”.

Odnosząc się do pierwszego cytatu, pomijając oczywiście nieoczywiste okoliczności w jakich wzrastała fortuna Kulczyka, mimo wszystko trzeba w nim dostrzec też wizjonera, mistrza prowadzenia interesów na pograniczu z sektorem państwowym, który po pierwsze miał tą znienawidzoną przez wszystkich Kowalskich i Nowaków zdolność do nawiązywania odpowiednich kontaktów; i po drugie - umiał odnaleźć się w czasach, w których miał szczęście żyć oraz wykorzystywać potencjał i środki, które posiada. Zwłaszcza to drugie jest dziś dość rzadkie, a przynajmniej na tyle, że na każdego kto ma w sobie sprawny gen pomnażania majątku spoglądamy podejrzliwym okiem i odgórnie mianujemy krętaczem.

Co do drugiego, to nie jestem pewien, czy komentarz jest w ogóle konieczny. Z tego co wiem, imperia najbogatszych ludzi rzadko swoje granice mieszczą w ramach jednego państwa. Miliardowe interesy robi się globalnie, a nie na małomiasteczkowym rynku sprzedając jajka w targową sobotę. Podatki płaci się zawsze tam, gdzie z danego biznesu uzyskuje się przychód, czyli w zasadzie tam gdzie znajduje siedziba prowadzonej działalności gospodarczej. Natomiast możliwość prowadzenia firmy, czy też w ogóle pracowania w dowolnym innym państwie na świecie (w tym na Cyprze, czy Luxemburgu) to raczej przywilej, prawda? Poza tym do k*%#y nędzy, nie oszukujmy się, nie znam nikogo kto mogąc zapłacić mniej, zapłaci więcej tylko dlatego, że jakoś tak mu serce podpowiada, że powinien…

Na koniec uwaga do punktu trzeciego: przynajmniej nie ukradł. To, że pierwszy milion Kulczyk dostał w postaci firmy otrzymanej od swojego ojca (ten za komuny dorobił się na paście BHP, którą po robocie czyścili sobie ręce wszyscy, od górników, przez chłopów, po Pana Zenka, zawód dyrektor, kiedy żona kazała mu nasmarować zawiasy, bo drzwi skrzypią), to dowód na to, że zdolność do bycia milionerem to cecha dziedziczna.


I chyba dlatego, że my tego genu nie odziedziczyliśmy, albo nie aktywowaliśmy, żal nam dupę ściska.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli też masz na ten temat jakieś przemyślenia, podziel się nimi w kmentarzu.