Pierwszy
post będzie szary jak ten blog. Może nie jest to najlepszy temat na
premierowy post, zwłaszcza że inspirowany ostatnimi, bądź co bądź
smutnymi wydarzeniami związanymi z nieoczekiwaną śmiercią
najbogatszego Polaka w historii, Jana Kulczyka. A może okaże się,
że śmierć w pierwszym akcie, niczym u Hitchcocka to jedynie
przedsmak wielkich emocji na tym blogu. No cóż, kuriozalnie mówiąc
– pożyjemy, zobaczymy! Zatem siadamy w fotelach, zapinamy pasy i
startujemy.
Rozmowy
o bogatych zawsze prowadzimy chętniej niż o biednych. Problem w
tym, że nie wiadomo dlaczego o wszystkich tych, którzy mają dużo
więcej niż my mówimy jak o złodziejach, albo przynajmniej
malwersantach. Kiedy w ubiegłą środę polskie media podały info o
śmierci Kulczyka, a najbardziej wpływowi politycy z nieukrywanym
respektem dla zmarłego (no cóż – siedząc w tej branży na pewno
znali się [i swoje portfele] na wylot) zapowiadali swój udział w
poznańskich uroczystościach pogrzebowych, w mieszkaniach wszystkich
tych, którzy zarabiają circa średnią krajową
lub mniej zaczęto zarzucać niepotrzebny rozmach w przygotowaniach
ostatniej drogi miliardera.
Ktoś
z moich znajomych, jakby na dowód stereotypowego myślenia Polaka,
jęczał:
1. „dorobił
się na lewym nabywaniu polskich spółek za bezcen i sprzedawaniu
ich obcemu kapitałowi”,
2. „płacił
podatki za granicą, a teraz robią z niego symbol i wielkiego
mecenasa polskiego rozwoju gospodarczego”.
A
potem dodał z zaciśniętymi od żalu pośladkami:
3. „a
poza tym pierwszy milion dostał od ojca”.
Odnosząc
się do pierwszego cytatu, pomijając oczywiście nieoczywiste
okoliczności w jakich wzrastała fortuna Kulczyka, mimo wszystko
trzeba w nim dostrzec też wizjonera, mistrza prowadzenia interesów
na pograniczu z sektorem państwowym, który po pierwsze miał tą
znienawidzoną przez wszystkich Kowalskich i Nowaków zdolność do
nawiązywania odpowiednich kontaktów; i po drugie - umiał odnaleźć
się w czasach, w których miał szczęście żyć oraz wykorzystywać
potencjał i środki, które posiada. Zwłaszcza to drugie jest dziś
dość rzadkie, a przynajmniej na tyle, że na każdego kto ma w
sobie sprawny gen pomnażania majątku spoglądamy podejrzliwym okiem
i odgórnie mianujemy krętaczem.
Co
do drugiego, to nie jestem pewien, czy komentarz jest w ogóle
konieczny. Z tego co wiem, imperia najbogatszych ludzi rzadko swoje
granice mieszczą w ramach jednego państwa. Miliardowe interesy robi
się globalnie, a nie na małomiasteczkowym rynku sprzedając jajka w
targową sobotę. Podatki płaci się zawsze tam, gdzie z danego
biznesu uzyskuje się przychód, czyli w zasadzie tam gdzie znajduje
siedziba prowadzonej działalności gospodarczej. Natomiast możliwość
prowadzenia firmy, czy też w ogóle pracowania w dowolnym innym
państwie na świecie (w tym na Cyprze, czy Luxemburgu) to raczej
przywilej, prawda? Poza tym do k*%#y nędzy, nie oszukujmy się, nie
znam nikogo kto mogąc zapłacić mniej, zapłaci więcej tylko
dlatego, że jakoś tak mu serce podpowiada, że powinien…
Na
koniec uwaga do punktu trzeciego: przynajmniej nie ukradł. To, że
pierwszy milion Kulczyk dostał w postaci firmy otrzymanej od swojego
ojca (ten za komuny dorobił się na paście BHP, którą po robocie
czyścili sobie ręce wszyscy, od górników, przez chłopów, po
Pana Zenka, zawód dyrektor, kiedy żona kazała mu nasmarować
zawiasy, bo drzwi skrzypią), to dowód na to, że zdolność do
bycia milionerem to cecha dziedziczna.
I
chyba dlatego, że my tego genu nie odziedziczyliśmy, albo nie
aktywowaliśmy, żal nam dupę ściska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli też masz na ten temat jakieś przemyślenia, podziel się nimi w kmentarzu.